"Nasze podmorskie żony" Julia Armfield
6/10
Co pchnęło mnie w stronę debiutanckiej powieści Julii Armfield "Nasze podmorskie żony"? Jest kilka czynników. Ciekawa okładka, brytyjskie pochodzenie autorki, intrygujący tytuł, tematyka LGBTQ+, a także chęć wyjścia ze swojej strefy komfortu i przeczytania horroru, który to gatunek jest dla mnie równocześnie przerażający i przyciągający.
Miri i Leah tworzą kochającą się parę. Wszystko układa się dobrze do momentu, kiedy Leah (biolożka morska) wyrusza ma badania w głąb oceanu. Łódź podwodna, na której znajduje się kobieta w towarzystwie kolegi i koleżanki z pracy, ulega awarii i osiada na dnie oceanu. Miri obawia się, że ukochana żona nie wróci z wyprawy. Kiedy jednak wraca, radość nie trwa długo. Z Leah dzieje się coś bardzo niepokojącego.
Na okładce przeczytacie, że książka to połączenie romansu z horrorem. Ja nie znalazłam w niej ani jednego (tutaj akurat się cieszę, bo z romansami mi nie po drodze), ani drugiego. Jest to raczej opowieść o mierzeniu się z powolną utratą ukochanej osoby. Z czymś trudnym do zrozumienia i pogodzeniu się z tym co nieuniknione. Jeśli zaś chodzi o horror, to odczułam jedynie lekki niepokój... dosłownie przez chwilę.
Najgorsze jest to, że nie wiem czy książka mi się podobała. Jestem rozdarta i nie potrafię napisać nic mądrego. Na pewno jest to powieść bardzo dziwna i wymagająca. A czy dobra? Sami się przekonajcie.
Wydawnictwo Poznańskie
Stron: 288
Tytuł oryginału: Our Wives Under the Sea
Komentarze
Prześlij komentarz